Wiesz, ja nie widziałam nigdy ludzkich nieszczęść. A nawet dyskutowałam i przekonywałam Arka, że jak ktoś jest biedny, niezaradny, to jego wina…i stało się to, co najgorsze…

Jola (36 l.) i Arek (38 l.)

Jak wyglądało Wasze życie przed wypadkiem?
Żyliśmy szybko, rozrywkowo i bogato… jak większość chcieliśmy nie mieć trosk…

Udawało się?
Do czasu tak. Pracowaliśmy w dużych firmach, korporacjach. Nie było warunków, żeby mieć dzieci, bo wiadomo, jak dzisiaj wygląda praca. Wracasię do domu o 19, a w wolnym czasie myślisz tylko, żeby wyjechać, zmienić otoczenie, odpocząć…kiedyś oczywiście myśleliśmy o powiększeniu rodziny, ale odkładaliśmy to na ciągłe później…

Było dostatnio i nowocześnie…

Były ciągłe wyjazdy, szkolenia, delegacje, wakacje w Egipcie. Było nam wygodnie i dobrze.

Aż w końcu przyszedł dzień, który zmienił wszystko.

Wróciliśmy z wakacji w Turcji – opaleni, wypoczęci. W poniedziałek wracaliśmy do pracy, a w sobotę mieliśmy jeszcze zaliczyć urodziny szefa Arka. Lubiliśmy takie wyjścia, zakrapiane alkoholem, w towarzystwie…

Piliście alkohol?
Nie ukrywam, że nie stroniliśmy wieczorkiem od drinka, piwka. Po całym dniu pracy człowiek potrzebuje relaksu, a alkohol sprawia, że się rozluźniam… ale to chyba dzisiaj standard.

Jak wyglądała impreza urodzinowa?
Było około 20 zaproszonych gości. Jedliśmy zakąski, wypiliśmy z Arkiem kilka drinków. Koło nas siedziały dwa małżeństwa. Chłopaki rozmawiały o jakimś projekcie w firmie, my z dziewczynami śmiałyśmy się z żartów na temat naszych wakacji w Turcji.

Impreza w pełni. Przyjechaliście samochodem?
Wzięliśmy z Arkiem taksówkę, bo oboje chcieliśmy wypić drinka, piwo. Nie chciałam rezygnować z zabawy, więc ustaliliśmy, że jedziemy i wracamy taksówką. Byliśmy już mocno zmęczeni, kiedy około 24 powoli impreza zaczęła chylić się ku końcowi. Akurat mieliśmy wzywać taksówkę, kiedy zadzwoniła komórka żony znajomego, który siedział z nami przy stole. Dzwoniła teściowa, która opiekowała się ich roczną córeczką.

Dziecko się obudziło?
Powiedziała, że mała budziła się kilka razy, śpi wyjątkowo niespokojnie i żeby wracali do domu. Znajoma od razu zaczęła się zbierać. W pewnym momencie zaproponowali nam, że mogą nas podrzucić do domu, bo jadą w tym samym kierunku. Znajomy wypił dwa piwa, ale później jadł, minęła 1-2 godziny, więc wybierali się spokojnie autem do domu. Uznaliśmy, że kierowca jest trzeźwy więc po chwili wahania i namysłu, postanowiliśmy się zabrać.

Postanowiliście jednak nie wzywać taksówki…
Tak wyszło, nie planowaliśmy tego. Ulegliśmy propozycji. Człowiek nie myśli w takich chwilach o jakiś tragediach, takie sytuacje w firmach, na spotkaniach integracyjnych są na porządku dziennym… wszyscy piją.

I później prowadzą samochody?
Różnie to bywa. My mieliśmy w sumie tylko kilka kilometrów do domu, więc nie było daleko.

Czasami kilka metrów wystarczy.

Zgadza się niestety. Pożegnaliśmy się z gospodarzami przyjęcia i w dobrych nastrojach wsiedliśmy do samochodu. Żona znajomego była trochę nerwowa przez córeczkę, więc pospieszała męża. Jechaliśmy całkiem normalnie, kiedy znów zadzwoniła komórka. Kolejny raz dzwoniła babcia dzidziusia z informacją, że mała znów się obudziła i płacze. Wówczas znajomy faktycznie przyspieszył.

Widziałaś, ile macie na liczniku, zwracaliście mu uwagę?
Nie patrzyłam na licznik. To nie było jakieś szaleństwo na drodze. Po prostu szybciej jechał. Padał deszcz, było po pół- nocy, ciemno i te warunki były trochę przerażające, to wszystko.

Co się stało dalej?
Wjeżdżaliśmy w łuk, po obu stronach mały lasek. Kierowca wszedł w łuk dosyć szybko i nagle poczułam, że wypadamy na sąsiedni pas a po krótkiej chwili uderzamy w coś twardego… nie widziałam zupełnie, co to było. To były sekundy w ciemnościach.

Pamiętasz moment zderzenia?
Pamiętam, nie straciłam przytomności. Po samym jednak zderzeniu mam dziurę w pamięci. Jak się ocknęłam, wszędzie śmierdziało spalenizną, było ciemno, jakiś dym… zaczęłam szukać lewą ręką Arka… nie odzywał się. Jak się okazało, wszyscy byliśmy uwięzieni w kabinie, która okręciła się wręcz wokół drzewa… straszny szok. Człowiek nie wie, co się stało.

Nawiązałaś kontakt z pozostałymi w samochodzie?
Pytałam, czy wszyscy żyją. Odpowiedziała mi żona kierowcy, chrypiąc. Prosiła, żeby jej pomóc wyjść z auta… Arek milczał.

Po jakim czasie udzielono Wam pomocy?

Nie wiem. Po jakimś czasie usłyszałam syreny, karetkę, straż… później akcja wyciągania, cięcia samochodu. W międzyczasie gasili pianą samochód, coś się chyba zapaliło. Błagałam, żeby sprawdzili Arka, w końcu zaczęłam strasznie płakać… nie mogłam się uspokoić. Boże, to był najgorszy sen, jakiego bym sobie nie wymyśliła. Cały nasz świat runął w tamtej chwili…

Co się dokładnie stało?
Wpadliśmy w poślizg, przez nadmierną prędkość. Dokładnie niedostosowanie prędkości do warunków jazdy.

Co pamiętasz jeszcze z tej dramatycznej nocy?
Pamiętam trzask ciętej blachy, smród spalenizny, jęki i ciemność… jak jest noc, wszystko wydaje się takie straszne… pamiętam też, jak wkładano mnie do ambulansu, butlę z tlenem i uspokajanie sanitariusza. Wciąż płakałam, pytając o Arka. Mówiłam, że jest w samochodzie, że go kocham…

Co się działo z Arkiem?
Podczas uderzenia stracił przytomność. Był zakleszczony w samochodzie, miał uraz głowy, złamanie kręgosłupa z uszkodzeniem rdzenia, paraliż…
nie chcę tu opowiadać o krwi, każdym szczególe, bo nie o to przecież chodzi.

Jakich obrażeń doznało drugie małżeństwo?
Żona znajomego miała złamania otwarte uda, połamane ręce, ogólne stłuczenia całego ciała… jej mąż zginął na miejscu…

Boże, spieszyli się do córeczki..
To jakaś ironia losu. Kobieta owdowiała, bo pospieszała męża do dziecka… a dziecko zostało sierotą. Dziś wiem, że lepiej dojechać nawet dzień później, niż nie dojechać w ogóle…

Co działo się z Wami?
Ja miałam zmiażdżoną miednicę, uszkodzenia narządów wewnętrznych, przeszłam 3 operacje. Arek jest sparaliżowany od pasa w dół…wózek inwalidzki.

Jak trwacie, jak z tym żyjecie?
Teraz staramy się jakoś uczyć codzienności, choć nasz świat zawalił się bezpowrotnie. Z wykształconych, robiących kariery ludzi, staliśmy się niepełnosprawnymi, wymagającymi ciągłej pomocy i wsparcia osobnymi orbitami.

Co to znaczy?
Obwinialiśmy się bardzo. Kto chciał jechać ze znajomym, a kto sugerował taksówkę. Dlaczego chciałam wypić, zamiast być kierowcą i przyjechać swoim autem… aż po pytania, dlaczego nie mieliśmy dzieci, skoro teraz mieć ich już nie możemy…

Macie wsparcie psychologiczne?
Gdyby nie ono, chyba byśmy nie dali rady. Jest ciężko – ciągłe rehabilitacje, sprzęty, brak możliwości zarobku, po oczywiście psychikę i emocje. Z tym jest najgorzej. Wydawało nam się, że mamy życie zaplanowane, pod pełną kontrolą. A w kilka sekund okazało się, jak bardzo jesteśmy niepokorni, mali, krusi…

Gdybyś mogła żyć jeszcze raz, przed wypadkiem, co byś zmieniła?
Wiesz, ja nie widziałam nigdy niczyich nieszczęść. A nawet dyskutowałam i przekonywałam Arka, że jak ktoś jest biedny, niezaradny, to jego wina. Niepełnosprawnych zwalałam na kark państwa. Nie pomagałam, nie miałam empatii. Wydaje mi się, że nie chciałam widzieć bólu, cierpienia, bo byłam człowiekiem sukcesu. Po co truć sobie głowę pesymistycznymi obrazkami… życie pokazało, jak bardzo się myliłam.

Rozmawiacie z Arkiem o życiu, o tym , jak wyciągnąć naukę z wypadku?
Staramy się ostatnio. Doszliśmy do wniosku, że kiedyś goniliśmy tylko za pieniędzmi, żeby spełniać zupełnie niepotrzebne zachcianki. Dziś potrzebujemy pieniędzy, żeby po prostu trwać. To wielka różnica, a wtedy jej nie widzieliśmy. Wydawało nam się, że musimy zarabiać, bo trzeba większe mieszkanie, nowy model auta, wakacje na Bali… dzisiaj wiemy, że to wszystko były zbytki i ludzie mają problem z normalną egzystencją.

Szkoda, że dopiero taka tragedia zmusza nas do refleksji…
Pytałaś, jaką naukę wyciągnęliśmy z wypadku. Może to właśnie ta nauka, a bez tragedii gdzieś byśmy się zagubili za kilka lat… a tak, nie możemy się załamać, bo kto się nami zajmie? Na depresje mogłam chorować kiedy robiłam karierę, kiedy było za co chorować, skupiać się na sobie. Teraz muszę walczyć o codzienność i nie pokazać Arkowi, że upadam na duchu.

Jak on to znosi?
Bardzo źle. Pewnie to przeczyta, więc chcę mu powiedzieć, że go kocham jeszcze bardziej, choć wymiar naszego życia to już inny świat. Mężczyźnie bardzo ciężko się oswoić z myślą, że jest totalnie zależny od kobiety, żony, od innych. Czuje się niepotrzebny, niemęski, słaby. I jeszcze dochodzi pożycie, którego brak… wiele cierpienia każdego dnia. Mimo to, musimy trwać a ja muszę go wspierać do upadłego.

Gdybyś miała przestrzec innych, którzy będą dzisiaj wsiadali za kierownicę wychodząc z firmowego spotkania, imprezy, co być powiedziała?

Każdemu mówię to samo. Wiem, że nikt nie myśli o wypadku, że uciekamy od tragedii, bo tyle – wydaje nam się – mamy problemów, że po co nam jeszcze dodatkowo się truć. I dobrze, że tak myślimy. Niestety jednak, najważniejsza jest rozwaga i trzeźwe myślenie przed wypadkiem, a nie po nim. Dlatego najważniejszą sprawą jest trzeźwość za kierownicą i odpowiednia prędkość. Nasze organizmy tracą koncentrację, szybkość reakcji po napojach alkoholowych, czy tego chcemy, czy nie. A samochód to puszka, która służy do przemieszczania się, ale w nieodpowiedzialnych rękach to puszka śmierci… trzeba o tym mówić, choć to niemiłe do słuchania.

Fragment tekstu pochodzi z książki Agnieszki Zydroń Dzień, który zmienił
ich życie.